Witajcie. Tym, którzy mają zetknięcie z moją twórczością po raz pierwszy mówię "cześć, mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej" natomiast tym, z którymi już się znam pragnę powiedzieć jedynie "Witajcie ponownie" ;) Jak widzicie to całkiem nowa tematyka dla mnie, ale ostatnio pokochałam The Originals również mocno a może nawet bardziej niż kiedyś TVD. Może to tak świadomość, żę sezon 5 będzie tym ostatnim a może radość z faktu, że Claire dołączyła wreszcie do stałej obsady? Ona i Joseph to moi ulubieni aktorzy z tej serii i uwielbiam ich relację pod każdą postacią, szczególnie jednak gdy wcielają się w role Rebekah i Klausa. Mówcie co chcecie, ale ja od małego zawsze marzyłam o opiekuńczym starszym bracie, z którym miałabym tak silną relację i tego naszej Bex szczerze zazdroszczę xD Nie mogłam jednak pominąć faktu, że pomiędzy Claire i Josephem jest ( a raczej była, bo w ostatnich sezonach to Claire bywała raczej gościnnie i mieli razem szczątkowe sceny) niesamowita chemia. Może nie taka jak między Deleną, ale jednak. Kiedyś nawet miałam wrażenie, że być może pomiędzy aktorami w życiu prywatnym coś tam się zadziało... Czy to prawda czy nie to nie wiem, ale takie przemyślenia a także blog jednej dziewczyny, która go nie dokończyła spowodował, że postanowiłam przyjrzeć się ich relacji nieco bliżej. I tak zapraszam na rozdział pierwszy mojego nowego opowiadania. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Proszę o komentarze, uwagi, sugestie. Krytyka mile widziana, bo mam nadzieję nadrobić wszelkie niedociągnięcia stylistyczne, gramatyczne, fabularne i wszelkie inne ;) Jeśli historia wam się spodoba rozdziały będą co tydzień a póki co wstawię kilka próbnych, żebyście mieli szansę to ocenić.
Enjoy ;*
Rebekah Mikealson płynnie zaparkowała swojego lexusa przed głównymi drzwiami Rodowego Pałacu. Zgasiła silnik i przełknęła ślinę, spoglądając na imponujący budynek. Składał się z czterech kolumn, na których wsparte były kolejne kondygnacje. Główne dwuczłonowe drzwi ręcznie zdobione żłobieniami (mało kto zdawał sobie sprawę, że były to celtyckie wzory, układające się w sześć imion- Finn, Elijah, Klaus, Rebekah, Kol, Henrik) prowadziły na plac, dookoła otoczony balkonami. Rebekah doskonale pamiętała każde źdźbło trawy, wszystkie odcienie marmuru, wszelkie nierówności kostek brukowych oraz kąt pod jakim słońce wkradało się do tego porośniętego bluszczem sanktuarium pomimo tego, że ostatnio to wszystko widziała ponad wiek temu. Nie miała jednak wątpliwości, że Klaus nie trwonił czasu i dołożył wszelkich starań, aby posiadłość odzyskała dawny blask a ich rodzina wróciła na szczyt łańcucha pokarmowego. Byli tymi, o których krążą legendy. Tymi, których należy się bać. Potworami, stworzycielami, prekursorami, panami. Duchami, których wspomnienie ścinało krew w żyłach.
Paranoiczny, napędzany manią wielkości i żądzą władzy Klaus, szlachetny Elijah ze swoim niezłomnym słowem, nieokiełznany Kol z niepokojącą skłonnością do ryzyka i brutalności i ona, Rebekah, ich młodsza beztroska siostrzyczka desperacko łaknąca miłości. Dziwne, że mimo całego swego oddania rodzinie nigdy nie wspominała Finna, jedynego z jej braci, którego szczerze powinna żałować i jedynego, który pomimo nieśmiertelności, kłów i żądzy krwi pozostał do końca ludzki. Stracił tak wiele przez nich, przez nią, bo nie umiała przeciwstawić się draniowi, który odebrał mu wolną wolę i prawo do decyzyjności. Zatraciła się we własnym świecie i pozwoliła sobie przestać odczuwać cokolwiek względem tego samotnego i zamkniętego w sobie człowieka, w którego żyłach płynęła jej krew. Dopiero gdy zginął uświadomiła sobie jak smutną namiastkę życia prowadził zanim zostało mu ono tak brutalnie odebrane, opuszczony i zapomniany przez wszystkich tych, którzy powinni go chronić. Nigdy nie cieszył się szacunkiem starszego brata i opiekuna jakim mógł pochwalić się Elijah ani posłuchem, zaufaniem oraz miłością, którą darzyła Niklausa.
Żałowała, że nie zdołała go pokochać tak jak powinna. Żałowała, że nie żył na tyle długo aby mógł jej wybaczyć, aby mógł na powrót a może po raz pierwszy naprawdę stać się jej starszym bratem.
Wracając myślami do rzeczywistości Rebekah zamrugała kilkukrotnie i spojrzała w samochodowe lusterko. Była pewna, że trudy ostatniego wieku, ostatnich tysiąca lat odcisnęły się wyraźnie na jej twarzy, ale w odbiciu zobaczyła to co zwykle- łagodną linię brwi, zgrabny nos usiany drobnymi piegami, zawadiacki błysk w okrągłych oczach koloru letniego nieba, tajemniczy uśmiech a to wszystko otoczone aureolą złotych, lśniących pukli sięgających ramion, stylowo ułożonych w fryzurę retro. Tego dnia ubrała czerwoną obcisłą sukienkę, identyczną do tej, którą niegdyś zamierzała założyć na bal w Mystick Falls. Co prawda kreacja ta musiała poczekać na swoją premierę, bo suka o anielskiej twarzyczce, niejaka Elena Gilbert, postanowiła wbić jej w plecy sztylet, uciszając ją na kilka miesięcy. Sukienka nigdy nie pojawiła się na żadnym parkiecie, za to zapewniła jej spektakularne wejścia w dniu, gdy bracia Salvatore zamierzali wykorzystać ją i resztę rodziny aby zneutralizować Niklausa. Wiedziała, że mimo wszystko to jej obawiał się najbardziej, to jej miłości i lojalności obawiał się stracić do tego stopnia, że wolał rozstać się z nią na lata i zasztyletować niż stanąć twarzą w twarz z jej gniewem i oskarżeniami. To ona zawiodła oczekiwania jako broń przeciw rodzinnej zarazie, którą zwykła pieszczotliwie nazywać Nikiem.
Rozmyślając o tym dniu Rebekah wysiadła z auta. Minęły sto dwa lata a ona wciąż pamiętała zimną furię, w jaką wpadła gdy wreszcie otworzyła oczy i uświadomiła sobie, że jedyna osoba, której ufała bezgranicznie pozbawiła ją szansy na rodzinne życie. Atak gniewu, który nastąpił potem Damon zwykł nazywać "Barbie Klaus vol 2". Do historii przeszedł jako pierwszy moment gdy ona, Rebekah Mikealson wypowiedziała otwartą wojnę swemu dręczycielowi i obrońcy, przyjacielowi i największemu wrogowi, draniowi, któremu poświeciła całe życie, Niklausowi Mikealsonowi.
Idąc w stronę drzwi Rebekah wygładziła na sukience nieistniejące fałdy. Była ciekawa czy Nik ją rozpozna i doceni komizm sytuacji. Mimo wszystko zawsze łączyło ich czarne poczucie humoru.
Nie pukała. Nie musiała. Klaus nie zamykał drzwi, nie obawiał się nikogo. Znów był panem na dworze, królem i władcą absolutnym, którego to inni się bali. Darując więc sobie kurtuazyjne gesty Rebekah pchnęła wrota i ruszyła dziedzińcem. Starała się nie okazywać zachwytu. Chcąc nie chcąc musiała jednak przyznać, że Klaus odwalił kawał dobrej roboty. Bluszcz oplatający kolumny i balustrady rozkwitł i zwijał się w imponujące sploty. W idealnie wypolerowanych płytach brukowych można się było przejrzeć, ułożone w asymetrycznej kombinacji tworzyły kamienną szachownicę. W centralnej części stała marmurowa fontanna w kształcie kieliszka wina. Na krawędzi znajdowały się żłobienia z celtyckim odpowiednikiem słów Zawsze i Po wsze Czasy a woda wypływała z ust marmurowego diabła siedzącego w pozycji lotosu. Wspierające wyższe kondygnacje kolumny w stylu korynckim tworzyły półkoliste łuki a połączone ze sobą balkony prowadziły do kolejnych sypialni i pozwalały na swobodne spacerowanie domowników. Rebekah odetchnęła głęboko zapachem palonej szałwii i drzewa cytrusowego, który tak kojarzył jej się z domem.
— Siostro — usłyszała za sobą przepełniony czułością głos. Wzięła jeden uspokajający wdech nim stanęła twarzą w twarz ze swym szlachetnym bratem, Elijah Mikealsonem.
Tyle lat minęło, lecz on wcale się nie zmienił. Wciąż tak samo opanowany, elegancki i bezapelacyjnie przystojny budził respekt i wewnętrzne pragnienie, by sprostać jego wymaganiom. Ubrany był jak zwykle, w idealnie skrojony garnitur i skórzane buty wypastowane na wysoki połysk. Przeciętny człowiek nie potrafiłby niczego wyczytać z tej bladej twarzy, ciemnych świdrujących ją oczu i wąskich zaciśniętych ust. Jednak ona była kimś więcej niż przeciętny człowiek a nawet więcej niż zwykły wampir. Była Pierwotną, jego siostrą. Dojrzała więc gamę uczuć, które starał się za cała swą galanterią ukryć, w tym wzruszenie, które i jej ścisnęło gardło. Nie miała pojęcia kto pierwszy i do kogo wyciągnął dłoń, ale już po chwili tonęła w jego ramionach zaciągając się tym znajomym zapachem. Dopiero teraz uświadomiła sobie jak bardzo za nim tęskniła. Przez dekady był dla niej synonimem domu a tymczasem opuściła go na sto długich lat. Jednak wiedziała, że nie miała wyboru i wiedziała również, że nie mógł wyjechać wraz z nią, nie mógł zostawić Klausa samego sobie. Zresztą nie była pewna czy w ogóle wtedy tego chciała. Uzyskała wolność, której tak łaknęła a Elijah symbolizował kontrolę i duszącą opiekę, którą bracia roztaczali nad nią przez całe życie. Było jej jednak wstyd, że przez te sto ostatnich lat nie wyszła z inicjatywą aby spotkać się z rodzonym bratem. Elijah jej to niejednokrotnie proponował a ona za każdym razem znajdowała wymówkę.
— Wiedziałem, że w końcu do nas wrócisz — rzekł poważnie i ucałował ją w policzek z nabożną wręcz czcią.
Rebekah spuściła wzrok i odchrząknęła nerwowo.
— A Nik? Czy on także wie? — zapytała, bo to właśnie pytanie dręczyło ją najbardziej. Nie rozstali się w najlepszych relacjach i nawet jeśli powierzając jej swoje dziecko dał do zrozumienia, że wciąż to jej ufa najbardziej i że jej wybacza w pamięci wciąż miała słowa "odejdź i nigdy nie wracaj. Złap życie, jakiego pragniesz. Bądź szczęśliwa. Idź".
— Wie — usłyszała głos, którego brzmienie z pewnością wywoływało miękkość kolan większości żeńskiej populacji. Przełknęła ciężko ślinę i spojrzała w górę. Na balkonie, opierając się o balustradę stał nie kto inny tylko Niklaus Mikealson, postrach wszystkich wampirów, wilkołaków, czarownic a także własnej rodziny. Jego miękkie ciemno blond loki tkwiły w dzikim nieładzie jakby dopiero wstał z łóżka, ciemne oczy błyskały zawadiacko a łobuzerski uśmiech i dołeczki w policzkach nadawały mu chłopięcego wyrazu.. Szara koszulka eksponowała szerokie idealnie zbudowane ramiona oraz mięśnie klatki piersiowej i brzucha a czarna skórzana kurtka przylegała do niego jak druga skóra. Wyglądał wręcz absurdalnie zwyczajnie. Ot taki sobie, nieziemsko przystojny i powalająco seksowny mieszkaniec Nowego Orleanu. Mimo to cała jego postać zdawała się emanować jakąś morderczą siłą. Gdy zeskoczył z balustrady i wylądował miękko tuż przed nią wzdrygnęła się niezauważenie. Starając się przezwyciężyć niepewność i strach wydęła wargi, zacisnęła pięści, rozdęła nozdrza i wysoko uniosła głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu, zlustrował ją od stóp do głów i zupełnie niespodziewanie przygarnął do siebie zamykając w szczelnym uścisku. Nie mogła się ruszyć, zresztą ten niespodziewany gest spowodował, że i tak była w zbyt wielkim szoku aby zrobić cokolwiek. Klaus wplótł palce w jej włosy i zdawał się delektować tym małym intymnym momentem masując skórę jej głowy. Siła jego uścisku pozbawiła ją tchu i niemal miażdżyła kości, ale dawała też ciepło i nadzieję, że nie wszystko stracone. Ponad jej ramieniem Klaus i Elijah wymienili spojrzenia i gdyby Rebekah tylko mogła to zobaczyć od razu domyśliłaby się, że coś jest nie tak. Spojrzenia te nie mówiły "nareszcie znów jesteśmy razem" ani też "ależ za tym tęskniłem". Wyrażały bezmierny smutek.
Klaus tak szybko jak ją objął tak też szybko odsunął od siebie. Ścisnął za ramiona i zlustrował jej twarz- rozedrgane wargi, rozszerzone źrenice i skrzydełka nosa, które poruszały się szybko z każdym oddechem. Była wyraźnie zaskoczona jego gestem, ale chyba odczuła ulgę, że tylko w taki sposób postanowił ją dziś napaść. Kolejnego szoku doznała gdy ujrzała powagę malującą się w jego ciemnych oczach. Nieczęsto się to zdarzało, że za poważnym wyrazem twarzy nie kryło się nic, a Rebekah była niemal pewna, że nie dostrzegła żadnych oznak wściekłości ani diabelskich iskierek, które mogły zwiastować dla niej kolejne kłopoty w postaci intryg lub sztyletów zamoczonych w popiele z białego dębu. Paradoksalnie prostota tej jednej emocji wzbudziła w niej ogromny niepokój.
— Idz się rozpakować Bekah . Wieczorem wybierzemy się na spacer — powiedział i zanim zdążyła choćby mrugnąć oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Rebekah patrzyła za jego oddalającą się sylwetką a gdy zniknął jej z oczu przeniosła wzrok na starszego z braci. Elijah milczał dłuższą chwilę Spoglądał na siostrę z nieodgadnionym wyrazem twarzy udając, że nie dostrzega pytania czającego się w jej oczach.
— Chyba pamiętasz drogę do swojej sypialni — powiedział w końcu i nie czekając na odpowiedź odwrócił się na pięcie i zniknął za bramą znajdującą się za czwartym kolumnowym łukiem i prowadzącą do ogrodu.
Rebekah pokręciła głową z politowaniem.
— Ich zachowanie chyba powinno mnie dziwić — mruknęła do siebie i ruszyła po spiralnych schodach, kierując się na piętro.
,
piątek, 29 grudnia 2017
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rozdział 4
Wybaczcie chamski tytuł, ale chciałam mieć pewność, że wszyscy zainteresowani tu zajrzą. Witam wszystkich, którzy tu trafili i którym zamies...
-
Rebekah ze zdziwieniem zauważyła, że mimo tylu lat jej sypialnia wcale się nie zmieniła. Perski dywan był wciąż w takim samym nienaruszonym ...
-
Witajcie. Tym, którzy mają zetknięcie z moją twórczością po raz pierwszy mówię "cześć, mam nadzieję, że zostaniecie na dłużej" nat...
-
Był o krok od wyjawienia jej prawdy gdy niespodziewanie rozległ się dźwięk telefonu. Oboje podskoczyli zaskoczeni. Byli tak bardzo zatraceni...
Doskonały rozdział. Dopiero trafiłam na twoje opowiadanie i bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że będziesz je kontynuować.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ;) No tak, kontynuację mam gotową jak najbardziej, ale na wattpadzie. Jeśli jesteś zainteresowana to zapraszam serdecznie (tam jest już 14 rozdziałów i 15-sty w produkcji ) ;)
Usuń