sobota, 13 stycznia 2018

Rozdział 3.

Był o krok od wyjawienia jej prawdy gdy niespodziewanie rozległ się dźwięk telefonu. Oboje podskoczyli zaskoczeni. Byli tak bardzo zatraceni w chwili, że całkowicie zapomnieli o otaczającym ich świecie. Nie odrywając od niego wzroku Rebekah sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów i nie patrząc na wyświetlacz nacisnęła zieloną słuchawkę.
— Słucham?
— Rebekah — rozległ się miękki głos po drugiej stronie aparatu. Klaus z niechęcią obserwował jak wyraz jej twarzy się zmienia. Nieświadomie mocniej zacisnęła palce na telefonie. Jej oczy wyrażały zaskoczenie i niedowierzanie. Zagryzła dolną wargę do krwi w nadziei, że chwilowy ból pomoże jej się otrząsnąć i lepiej kontrolować.
— Marcel — szepnęła. Żałowała, że Klaus znów był świadkiem jej słabości. Że patrzył, jak się spala, jak walczy ze sobą i jak przegrywa tą walkę. Że słyszał jej głos, który zamiast gniewu i wrogości przepełniała czułość, tęsknota i namiętność kochanki. Jedno imię, wypowiedziane w ten szczególny sposób spowodowało, że miał wrażenie jakby oglądał coś zakazanego, jakby rozmowa prowadzona tuż przed nim była czymś niesamowicie intymnym.
— Skąd masz mój numer? — zapytała, licząc na to, że teraz zabrzmiała choć odrobinę bardziej dosadnie. Nie kontaktowała się z nim od stu lat a telefon w tym czasie zmieniła dwudziestokrotnie.
— To nieważne kochanie — odparł. Oczami wyobraźni Rebekah widziała jego łobuzerski uśmiech i na moment zapomniała dlaczego właściwie się rozstali.
"Nowy Orlean. Mikeal. Wygnanie. Zdrada" powtarzała w myślach "trzymaj uczucia na wodzy".
— Cudownie jest słyszeć twój głos — ciągnął, zapewne doskonale zdając sobie sprawę z tego co przeżywała — po tylu latach brzmisz jeszcze seksowniej niż zwykle. Mam nadzieję, że już wkrótce zaszczycisz mnie swoją obecnością. Skoro wróciłaś na stare śmieci musimy się koniecznie spotkać i...
— Na litość boską Marcel, szkoda, że cię z nami nie ma. Z przyjemnością obejrzałbym taniec waszych spragnionych ciał zamiast tylko to sobie wyobrażać — zawołał Klaus, dając tym samym wyraz swojej obecności. Rebekah posłała mu pełne nagany i urazy spojrzenie na co on uśmiechnął się niewinnie i uniósł brwi jakby chciał powiedzieć: "No co?"
— No proszę, widzę, że rodzinka w komplecie — zaśmiał się Marcel — Rebekah, mam nadzieję, że w ferworze rodzinnych spotkań nie zapomnisz o swoim najwierniejszym fanie.
— Właśnie z nim jestem — odparła wampirzyca unosząc kpiąco brew na co Klaus roześmiał się ze szczerym rozbawieniem.
— Rozumiem, że trafiłem na ten piękny moment, gdy stęskniony za swoją jedyną siostrzyczką Klaus udaje potulnego baranka. Może jednak i dla mnie znajdziesz pięć minut.
— Trzymaj się Marcel — westchnęła Rebekah. Zignorowała jego kolejne słowa i odcięła się od rozmowy kończąc połączenie.
Patrzyli sobie w oczy przez dobrą minutę. Rebekah starała się przeanalizować emocje, jakie przewijały się przez jego twarz. Zdawało jej się, że w jego oczach dojrzała cień rozczarowania, złośliwego rozbawienia, politowania i czegoś jeszcze czego nie umiała nazwać. Były to jednak tylko przebłyski, zbyt krótkie by mogła je uznać za coś więcej niż grę światła.
— I co? Żadnych docinków? Żadnych złośliwości na temat mojej naiwności i dziecinnej wiary w miłość? — zapytała w końcu przerywając przedłużającą się ciszę.
— Wiesz, daruję sobie tę niewątpliwą przyjemność pod warunkiem, że ty przestaniesz się boczyć — dał jej kuksańca w bok a ona zaśmiała się wbrew sobie.
— Ja i ty w tej samej drużynie? To muszą być święta — zażartowała.
— Może wobec tego uczcimy ten niebywały sukces? — zaproponował — zanim oboje znów wrócimy do swoich tradycyjnych ról w tej relacji.



Wylądowali w barze, gdzie upili się do nieprzytomności. Rebekah straciła swoją czujność a Klaus starał się robić co w jego mocy, by nie narazić się ponownie na jej brak zaufania i odrazę. Momentami przypominał tego chłopaka sprzed lat, którym był za swego ludzkiego życia. Wtedy też był dla niej taki uroczy i życzliwy, starał się ją na każdym kroku rozbawić i kłócił jedynie wtedy gdy chciał wywołać w niej żywą reakcję. Po czwartym kieliszku tequili i siedmiu szklaneczkach whysky dała mu się nawet porwać do tańca, choć nie robili tego od lat dwudziestych dwudziestego wieku. Milenium  doświadczenia robiło swoje i już po chwili zdyskredytowali wszystkie inne pary. Poruszali się z gracją i wyrafinowaniem niczym królewska para, ale przy tym dostosowując się do dynamicznego rytmu piosenki, która akurat płynęła z głośników. Rebekah zawsze uważała, że taniec to nie tylko dobra zabawa, pokaz umiejętności i fizycznej siły, ale także wyraz zaufania do partnera. A ona, mimo wszystko, ufała Klausowi w wielu kwestiach, dotyczących jej bezpośrednio. Może dlatego pozwoliła sobie na poddanie się wpływowi alkoholu i rozluźnienie w jego ramionach. Z wprawą hiszpańskiego matadora obrócił ją kilkukrotnie po czym znów przyciągnął do siebie. Oparł dłoń o dolną część jej pleców i zmniejszył dzielącą ich odległość niemal do zera. Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się zachęcająco. Przez jej głowę przebiegła mglista myśl, że są widowiskiem dla całej wstawionej klienteli. Większość z tych osób tak czy inaczej ich kojarzyła, słyszała szepty i plotki wymieniane przyciszonymi głosami. Gdy niespodziewanie chwycił ją wpół i podrzucił sprawiając, że obróciła się w powietrzu a następnie bezpiecznie wylądowała w jego ramionach, po czym wykonała kilka efektownych piruetów kończąc przechylona nad ziemią, rozległy się oklaski.
— Pozer — zdyszana szepnęła  mu do ucha gdy powoli uniósł ją do pozycji stojącej.
— Ty też całkiem nieźle sobie radzisz — zaśmiał się w odpowiedzi.
Gdy spojrzał jej w oczy dostrzegł mgłę zapomnienia, bez wątpienia wywołaną alkoholem, oraz wesołe iskierki rozbawienia. Wyglądała teraz jak ta słodka i beztroska dziewczyna sprzed lat, której w głowie były jedynie psoty i figle w towarzystwie starszych braci. Czasem, gdy między nimi było naprawdę źle, lubił myśleć, że to wciąż ta sama dziewczyna, która była gotowa zrobić dla niego wszystko. Ona jedna nigdy nie traktowała go jak bękarta, niewartego nazwiska Mikealson.
Nie chcąc dłużej tego analizować rzucił się w wir tańca. Miał wrażenie jakby to w jakiś przedziwny sposób oczyszczało atmosferę między nimi. Do rana nie schodzili z parkietu.

sobota, 6 stycznia 2018

Rozdział 2.

Rebekah ze zdziwieniem zauważyła, że mimo tylu lat jej sypialnia wcale się nie zmieniła. Perski dywan był wciąż w takim samym nienaruszonym stanie, toaletka z wiśniowego drewna zdawała się pamiętać czasy gdy zasiadała przy niej by poprawić makijaż albo dyskretnie uronić kilka łez, pięciodrzwiowa szafa musiała być wielokrotnie przez te lata konserwowana, bo błyszczała jakby dopiero co wyjechała z salonu meblowego, wielkie okno w pozłacanej ramie wychodziło na półkolisty balkon prowadzący na ogrody posiadłości a małżeńskie łoże z baldachimem zaścielone było satynową pościelą, która pachniała jak wiosenne tchnienie. Elijah musiał mieć coś z tym wspólnego, bo na pierwszy rzut swojego wampirzego oka Rebekah nie dostrzegła ani grama kurzu czy innego śladu świadczącego o tym, że pomieszczenie to nie było użytkowane przez prawie wiek.
Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo brakowało jej tego miejsca. Zabawne, że tyle wieków tułała się po świecie uciekając przed ojcem i dopiero tutaj, w Nowym Orleanie, poczuła się jak w domu. Klaus dążył do uzyskania władzy, niejednokrotnie czyniąc ją panią i nieformalną królową, lecz patrząc z perspektywy czasu uświadomiła sobie, że nie to sprawiało, że wytrzymała z nim tyle lat. Pragnęła tylko czuć się bezpieczna i kochana i przez tysiąc lat żyła w mylnym przeświadczeniu, że przy kimś kto stanowił jej rodzinę i był tak silny może to wszystko odnaleźć. Jak mogła być tak głupia i nie zauważyć, że Klaus od dawna nie jest już Nikiem sprzed lat? Czemu nie dostrzegła jak to wszystko ją zmieniło, jak bardzo oboje się zmienili mimo, że wciąż byli pod wieloma względami bardzo do siebie podobni? Zabawne, że jako ludzie świetnie się uzupełniali i po wiekach wspólnych walk i rozlewu krwi w ciele wampirów nadal łączyło ich coś, co tak trudno określić słowami. Z jakiegoś powodu nie był w stanie się jej pozbyć nawet po tym jak wyszło na jaw, że wezwała Mikeala aby zmusić go do ucieczki. Były dwie rzeczy, których Klaus nie tolerował nigdy: nieposłuszeństwa i braku lojalności. Musiało go zaboleć, że jedyna osoba, która zdawała się go kochać bezwarunkowo przedłożyła kilka lat z Marcelem ponad ich wspólną wieczność. Po takim przewinieniu nikt inny nie uszedłby z życiem, jednak ją jakimś cudem oszczędził. Wciąż pamiętała jedne z ostatnich zdań, jakie od niego usłyszała.
"Kocham ciebie, Elijah, was wszystkich! Ale ty... Byłaś jedyną, która nigdy nie patrzyła na mnie jak na bękarta! Wiem, że jestem trudny, ale sądziłem, że znosisz to wszystko, bo mnie kochasz. Jesteśmy rodziną do cholery! Jak mogłaś tak udawać? Robiłem wszystko, żeby cię chronić przed niebezpieczeństwami i porażkami a ty odpłaciłaś mi się nienawiścią i pogardą. Nie tego się po tobie spodziewałem. Jak mogłaś wybrać jego zamiast mnie?!"
Wielokrotnie potem te słowa krążyły jej po głowie. Analizowała je zastanawiając się kiedy zatoczyli koło. Kiedy Klaus zaczął znów ujawniać swoje uczucia, kiedy znów miłość zaczęła kolidować z warunkami, jakie jej stawiał i kiedy odważyła się go tak bardzo zranić. Była taka noc, podczas której obudziła się nagle z myślą, że zmieniła się we własną matkę. Esther już raz zniszczyła swoją rodzinę, wybrała mężczyznę zamiast Niklausa i w obawie przed silniejszym chyliła czoła rezygnując z siebie. Na przestrzeni wieków Rebekah przeszła przez wszystkie te etapy. Pocieszeniem był jednak fakt, że Klausowi musiało na niej zależeć choć odrobinę bardziej niż na matce, bo w przeciwieństwie do niej nie skończyła z wyrwanym sercem.
Te  myśli krążyły jej po głowie gdy kolejno rozpakowywała pokaźną walizkę. Zajęło jej to mniej niż pół godziny. Wampirza szybkość znacznie ułatwiała sprawę. Zerkając na zegarek uświadomiła sobie, że do wieczora i obiecanego spaceru z Klausem zostało dużo czasu.
"Kąpiel dobrze mi zrobi"- zdecydowała i sięgnąwszy po kosmetyczkę ruszyła do łazienki.



W wannie Rebekah spędziła ponad dwie godziny i w tym momencie była niemal zadowolona ze swojej wampirzej odporności, bo w przeciwnym razie z pewnością pomarszczyłaby się jak pieczarka. Owinąwszy się ręcznikiem wyszła do pokoju i zatrzymała się przed szafą. Po chwili namysłu zdecydowała się na ciemne dżinsy z wysokim stanem, luźną łososiową koszulę z lejącego się materiału, czarne sznurowane botki za kostkę na szpilce i  kurtkę skórzaną w tym samym kolorze. Włosy wyprostowała i upięła w wysoki kucyk, zostawiając przy twarzy kulka luźnych kosmyków a oczy podkreśliła eyelinerem, nadając im nieco drapieżnego wyrazu. Właśnie kończyła nakładać błyszczyk gdy rozległo się pukanie do drzwi. Zanim zdążyła zaprosić intruza do pokoju wszedł Klaus we własnej osobie.
— Widzę, że funkcja "zapukaj i poczekaj na odpowiedź" wciąż przewyższa twoje możliwości pojmowania — skomentowała zgryźliwie wydymając wargi. Klaus uśmiechnął się szeroko jakby niczego innego się po niej nie spodziewał.
— Gotowa na przechadzkę? — zapytał lekko i przepuścił ją w drzwiach. Na gościńcu minęli się z Elijah.
— A ty nie idziesz? — zdziwiła się Rebekah.
— Ne. Zdaje mi się, że jest wiele spraw, które musicie omówić na osobności — odparł starszy Mikealson swoim oficjalnym tonem. Widząc jej zaskoczenie objął ją delikatnie i ścisnął jakby chciał dodać jej otuchy a następnie szybkim krokiem ulotnił się z zasięgu wzroku.
Rebekah nie mogła pojąć jego dziwnego zachowania. Sądziła, że to będzie rodzinny spacer. Owszem, liczyła się z koniecznością odbycia poważnej rozmowy, jednak była pewna, że Elijah będzie chciał nad wszystkim czuwać w razie gdyby sprawy przybrały niekorzystny obrót. Jakby się nad tym zastanowić od jej przyjazdu zachowywał się podejrzanie. Nie czuła się komfortowo będąc z Klausem sam na sam i mając w świadomości to czego się dopuściła i sztylety oraz popiół z białego dębu, których wciąż był w posiadaniu. Uwolniła się od tego wszystkiego na sto lat i jakoś nie spieszyło jej się do powrotu do pudła. Była wolną i nareszcie mogła powiedzieć, że  jest kobietą. Niczym nieograniczoną, znającą swoją wartość i wiedzącą czego chce kobietą.
— Chodź — ponaglił ją Klaus — Nowy Orlean bardzo się zmienił od czasu gdy byłaś tu ostatnio. Skoro zdecydowałaś się na powrotu na łono rodziny musisz poznać swoje królestwo — dodał z przebiegłym uśmiechem.
Z ciężkim westchnieniem i nieprzyjemnym ściskiem w żołądku Rebekah podążyła za nim.



Szli ramię w ramię w ciszy. Rebekah za wszelką cenę starała się skupiać na dzielnicach, które kolejno mijali, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ta wycieczka wcale nie miała na celu oprowadzenia jej po mieście. Klaus co jakiś czas na nią zerkał, lecz ona robiła wszystko co w jej mocy by nie dawać po sobie znać jak bardzo jego dziwne zachowanie ją denerwuje. Cisza, która między nimi panowała była nie do zniesienia. Dzwoniła w uszach i przywodziła na myśl ten moment przed burzą, gdy najpierw nie słychać nic a potem nagle rozlega się grzmot i niebo przecina sieć błyskawic. Gdy Klaus skręcił niespodziewanie w boczną dróżkę jej niepokój wzmógł się tylko. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, ale nie spowodowało to zamierzonego efektu. Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach gdy ruszyła za nim. Starała się nie okazywać strachu, ale podskoczyła w miejscu gdy położył jej rękę na plecach z zamiarem wskazania jej odpowiedniego kierunku. Klaus po raz kolejny zaskoczył ją gdy zdecydował się udawać, że nie dostrzegł jej zachowawczości i śmiało chwycił ją za rękę. Weszli w głąb lasu, znajdującego się za główną szosą i usiedli na opadającym pniu. Z jakiegoś powodu Rebekah zdawało się, że Klaus wszystko to idealnie zaplanował. Doskonale wiedział gdzie się kierować, coś podpowiadało jej, że odludna polana to dobre miejsce by pozbyć się krnąbrnej siostry.
— Co się z tobą działo przez ten cały czas? — Klaus przerwał nieznośną ciszę, panującą między nimi. Rebekah musiała przełknąć gulę w gardle, żeby móc odpowiedzieć tonem choć zbliżonym do swojej zwyczajowej wyniosłości.
— Przecież dobrze wiesz — odparła, patrząc prosto przed siebie.
— Wiem tylko tyle ile dowiedziałem się od Elijah — przypomniał jej cierpko — nie kontaktowałaś się ze mną... Za wyjątkiem tego jednego razu gdy to ja zadzwoniłem do ciebie.
— Naprawdę to o tym chciałeś rozmawiać? — Rebekah spojrzała mu po raz pierwszy od momentu wyjścia z domu prosto w oczy — to ty chciałeś abym odeszła i nigdy nie wracała.
— A jednak wróciłaś — zauważył — przestałaś się obawiać mojej zemsty? Dwukrotnie mnie zawiodłaś.
— Ona żyje Nik — głos Rebekah wbrew jej woli zadrżał od hamowanych łez. Ten temat był dla niej niesamowicie trudny. Choć już dawno pogodziła się z tym co się wydarzyło nie umiała udawać, że nie robi to na niej wrażenia. Wiedziała, że zawiodła nie tylko siebie i Nika, ale także Elijah i jego nadzieję na zbawienie młodszego brata — nie dało się tego inaczej załatwić. Jest bezpieczna a przecież o to chodziło prawda?
— Elijah też tak mówi — przyznał Klaus — jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdybym to ja ją ochraniał nic takiego by się nie wydarzyło — dodał przeciągając głoski. To był ułamek sekundy, gdy dostrzegła błysk ostrza i poczuła ukłucie w okolicy serca.
— Nik, nie — szepnęła a w jej oczach pojawiły się łzy. Dlaczego zawsze była taka łatwowierna i pozwalała się ranić? Przypomniała sobie ostatni raz, gdy była w podobnej sytuacji.
"Śmiało. Drwij z dziewczyny, która pokochała zbyt łatwo. Ale wiedz jedno. Cieszę się, że nie żyłam tak jak ty. Nikt nie będzie opowiadać historii o człowieku, który nie potrafił kochać".
Wtedy obiecała sobie solennie, że nigdy więcej nie ukaże mu swojej słabości i trzymała się tego postanowienia ponad sto lat. Patrząc mu prosto w oczy naszła ją niespodziewana myśl. Czy Elijah wiedział, że do tego zmierza ich rozmowa? Czy wiedział, że Nik znów planował pozbawić ją życia, odebrać wolę i zamknąć w pudełku niczym swoją prywatną kukiełkę, zabawkę, którą w każdej chwili można odłożyć na półkę?
— Rebekah — szepnął Klaus i jednym palcem starł samotną łzę, która spłynęła po jej policzku. Zadrżała na ten niespodziewany dotyk pewna, że za chwilę nastąpi nagłe uderzenie. Była przygotowana na ból, przeszywający na wskroś i ciemność, która miała nastąpić tuż potem. Zamknęła oczy. Nie chciała patrzeć jak jedna z najważniejszych osób w jej życiu po raz kolejny zadaje jej takie cierpienie. Czekała, ale nic takiego nie miało miejsca. Poczuła tylko jak Klaus odejmuje ostrze od jej ciała i odsuwa się powoli dając jej przestrzeń, której potrzebowała. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymała oddech. Gdy ponownie otworzyła oczy Niklaus wyciągał w jej stronę sztylet trzymając za ostrze.
— Nie bądź taka zaskoczona — powiedział z przewrotnym uśmiechem — To moja gałązka oliwna. Specjalnie dla ciebie. Tysiąc lat to chyba dość czasu, by nauczyć się wybaczać prawda?
Nie miała pojęcia czy mówi o sobie czy o niej. Niepewnie chwyciła za rękojeść sztyletu, który od tylu lat nawiedzał ją w snach a gdy zauważyła, że Klaus nie stawia oporu pospiesznie schowała do buta, w razie gdyby miał się niespodziewanie rozmyślić. Roześmiał się na ten gest. Nie mógł się powstrzymać.
— Wiesz co to oznacza, prawda? — upewniła się. Teraz, gdy nic jej nie zagrażało odzyskała swoją pewność siebie — koniec z groźbami, terroryzowaniem i stawianiem warunków.
— Nie przeginaj — ostrzegł ją — wciąż wiem gdzie uderzyć, żeby zabolało najmocniej.
Rebekah pokręciła głową zrezygnowana i zerwała się z miejsca.
— Ty nigdy się nie zmienisz — syknęła i zamierzała odejść. Klaus jednak był szybszy, chwycił ją za przedramię i zmusił, żeby się zatrzymała.
— To oznacza tyle, że wszyscy zaczynamy od początku — powiedział poważnym tonem — Tak było na początku, ty i ja Rebekah. Pamiętasz? A to — wskazał na but, w który kilka chwil wcześniej wsunęła sztylet — jest mój prezent powitalny. Trzymamy się razem. Zawsze i na wieczność. To sobie obiecaliśmy a nie da się takiej obietnicy dotrzymać jeśli będę cię dźgał i neutralizował na wieki za każdym razem gdy doprowadzisz mnie do szału — dodał żartobliwie.
Przez chwilę analizowała jego słowa zastanawiając się czy to kolejna sztuczka czy też jednak tym razem Klaus jest z nią szczery.
— Wróciłam, bo brakowało mi rodziny — powiedziała wreszcie — może po prostu nie wchodźmy sobie w drogę i zobaczymy co z tego wyniknie — zadecydowała wreszcie. Przez jego twarz przebiegł jakiś cień, ale zniknął na tyle szybko, że nie mogła go zinterpretować. Nie była też pewna, czy sobie go nie uroiła, wydarzenia dnia dzisiejszego były na tyle zaskakujące, że zupełnie wytrąciły ją z równowagi.
— Jest jeszcze coś — Klaus tym razem sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Puścił jej ramię i rozbiegany wzrok skierował w ziemię, jakby wstydził się tego co miał zamiar powiedzieć albo obawiał się jej reakcji. Rebekah znów spięła się cała. Ostatnim razem gdy tak się zachowywał stał przed Esther, w dniu gdy ta wróciła do żywych.
— Nik, na miłość boską. Wyduś to z siebie — ponagliła go. Miała złe przeczucia, Czyżby to co miał zamiar jej powiedzieć było powodem dziwnego zachowania Elijah?

Rozdział 4

Wybaczcie chamski tytuł, ale chciałam mieć pewność, że wszyscy zainteresowani tu zajrzą. Witam wszystkich, którzy tu trafili i którym zamies...